piątek, 11 listopada 2011

04. Miecz Hekatomby. (część 4)

Nie mógł powstrzymać krzyku przerażenia. Mimo całej swej odwagi, mimo wszystkich wyjaśnień i zapewnień, jakie usłyszał od mistrzyni, mimo całego zaufania jakim darzył mędrców. Ogarnęła go prawie absolutna ciemność. Jasny punkt, przez który wskoczył do otchłani malał z zawrotną szybkością, stając się wkrótce jedyną gwiazdą na doskonale czarnym niebie. A on spadał coraz szybciej i szybciej, pęd powietrza świszczał mu w uszach, rozwiewał włosy. A później obrócił się w losie i nie mógł już dłużej krzyczeć. Spadając twarzą w dół walczył o zaczerpnięcie oddechu. W głowie zaś wirowała mu już tylko jedna myśl. Świadomość, że za chwilę zginie.

Lądowanie wcale nie było tak bezbolesne jak mu mówiono. Uderzył w ziemię na tyle mocno by obić sobie znaczną część ciała. Cudem tylko nie odgryzł sobie języka, gdy jego głowa spotkała się z twardym podłożem. Nabił sobie za to potężnego guza, a otaczająca go ciemność stałą się na chwilę jeszcze bardziej nieprzenikniona. Po chwili jednak oprzytomniał, wziął głęboki oddech. Czuł się jak wybudzony z koszmarnego snu lub wyciągnięty z głębiny, w której jeszcze przed chwilą się topił. Przeżył upadek i ta myśl była teraz równie zaskakująca co radosna.

Szybko opamiętał się i odsunął od siebie euforię. Spróbował poruszyć kończynami, a gdy uznał, że żadna nie jest złamana wstał na równe nogi. Coś chrupnęło, gdy na tym stanął, jednak ciemność nie pozwalała mu tego dostrzec. Uświadomił sobie, że wciąż zaciska dłoń na kamieniu Yel, aż rozbolały go palce. Ucieszył się, że nie wypuścił go z ręki przez cały ten czas. Teraz jednak schował go do torby, wydobywając większy z pozostałych kamieni - Kamień Światła. Trzymając go przed sobą, przypomniał sobie jak się nim posługiwać.
"Ścisnąć, skupić się na imieniu" - powtórzył sobie w myślach, po czym zacisnął palce z całej siły i szepnął: Yul. Kamień natychmiast rozjaśniał mlecznobiałym światłem, przez chwilę go nieco oślepiając. Jego oczy łatwo jednak przyzwyczaiły się do poświaty, która mimo swej delikatności rozjaśniała obszar w promieniu wielu metrów wokół. Lingun zaczął się rozglądać.

Stał na wierzchołku czegoś, co można by nazwać małym wzniesieniem. Ledwie dostrzegał jego krawędzie. Wydawało się, że dalej skaliste podłoże jest w miarę równe. Miejsce w którym stał było jednak usypiskiem kamieni oraz - teraz dopiero spojrzał pod nogi - ludzkich szczątków. To, na co przed chwilą nastąpił okazało się ludzką ręką, a raczej tym co z niej pozostało. Spod grudek wystawały dziesiątki i setki mniejszych i większych kości, całe czaszki, strzępy ubrań. Rozglądając się dokoła, młodzieniec spostrzegł coś dziwnego. Światło kamienia różniło się od tego, jakie dawała pochodnia nie tylko barwą oraz tym, że było zimne. Gdyby trzymał przed sobą pochodnię obszar za nim byłby wciąż ciemny, bowiem zasłaniałby źródło światła. Tu jednak było inaczej, światło docierało wszędzie wokół nawet do miejsc, do których dotrzeć nie powinno. Uśmiechnął się i postanowił czegoś spróbować. Schował kamień do torby i stało się tak jak przypuszczał - światło wciąż oświetlało przestrzeń dokoła niego. Dzięki temu miał wolne obie dłonie i mógł użyć trzeciego z kamieni.

Wyciągnął kamień Yif, drugą ręką sięgając po miecz. Nie zwlekając uderzył kamieniem w środek klingi. Rozległ się dźwięczny, na swój sposób piękny odgłos. Przez ułamek sekundy wibrował w powietrzu, po czym natychmiast umilkł. Lingun czekał nasłuchując. Niesamowity dźwięk podziałał na jego wyobraźnie. Niemal widział niesłyszalne echo rozchodzące się po otchłani w poszukiwaniu legendarnego Miecza Hekatomby. Chciał już powtórzyć próbę, gdy do jego uszu doszedł stłumiony pogłos. Natychmiast ruszył w jego kierunku. Po kilku krokach znów uderzył kamieniem o ostrze. I znów, po chwili oczekiwania otrzymał odpowiedź. Dźwięk zdawał się dobiegać dokładnie spod jego stóp. Mężczyzna ukląkł i schował kamień do torby. Pełen podekscytowania zaczął odrzucać kamienie i resztki. Tych drugich było o wiele więcej. Były to głównie kości, czasem jakaś masa złożona z ziemi, prochów i jakichś wydzielin, których pochodzenia mógł się jedynie domyślać. Sięgnął po miecz by posłużyć się nim jak prowizoryczną łopatą. Gdy zaczął kopać uderzył go okropny fetor. Książę skrzywił się, lecz nie przerwał pracy.

Po kilkunastu minutach znów posłużył się kamieniem Yif. Dźwięk był dużo wyraźniejszy, więc musiał być blisko. Znów zabrał się do odgarniania szczątków. Po kilku kolejnych ruchach miecz uderzył o coś twardego. W ciągu następnych kilku chwil udało się odkopać rękojeść broni. Młodzieniec chwycił swoją broń za ostrze i posłużył się nim jak bosakiem, by wyciągnąć drugi miecz spod sterty rozkładających się zwłok. Posługiwanie się takim przyrządem nie było łatwe, lecz w końcu odniosło skutek, a oczom Księcia ukazał się długi miecz ze złamanym ostrzem, pokryty rdzą, mocno nadgryziony zębem czasu. Syn władcy Torków nie mógł wiedzieć jak wygląda poszukiwany przez niego oręż. Jednego jednak był pewien. Broni takiej jak ta, którą właśnie wykopał używali członkowie straży przybocznej jego ojca. Poza tym Miecz Hekatomby był bronią magiczną, więc wedle jego wiedzy nie powinien poddawać się zwyczajnej korozji.

Mężczyzna odrzucił bezużyteczny miecz i wstał rozprostowując nogi. Ciężko oddychał, zastanawiając się co powinien teraz zrobić. W końcu postanowił wrzucić zardzewiałe ostrze z powrotem do wykopanej przez siebie dziury i przynajmniej trochę ją na powrót przysypać. Miał nadzieję, że to stłumi dźwięki wydawane przez miecz. Później ruszył przed siebie schodząc ze zbocza kamieni i gnijących szczątków. Gdy poczuł pod nogami twardy grunt, postanowił znów użyć Kamienia Szukania. Wciąż dało się słyszeć znaleziony przed chwilą kawałek złomu, jednak dołączył do niego bardzo słaby dźwięk dobiegający nieco z prawej. Lingun natychmiast ruszył pewnym krokiem w jego kierunku.

W napięciu przemierzał niezmierzoną, zdawałoby się przestrzeń Akki. Nie musiał się obawiać mroku, z którym doskonale radził sobie kamień Yul. Przerażała go za to panująca tutaj cisza. Żadnych zwierząt, żadnego wiatru szumiącego nad głową, śpiewu ptaków. Zupełnie nic. Tylko kamienie, którym zdarzało się zachrzęścić pod jego stopami. Po dość długiej wędrówce dotarł do kamiennej ściany. Zrobił kilkanaście kroków w jedną stronę, później spróbował z drugą. Ani śladu przejścia, choćby małego otworu. Znów przeprowadził próbę uderzając kamieniem o miecz. Odpowiedział mu ten sam dźwięczny odgłos, wciąż bardzo cichy, lecz niewątpliwie dobiegający z drugiej strony skały. I było tam coś jeszcze, inny dźwięk, którego nie zauważył wcześniej. Przyłożył ucho do zimnego kamienia. Rytmiczne uderzenia, jedno za drugim. Jakby ktoś wykuwał broń na kamiennym kowadle.

Lingun cofnął się nieco, by przyjrzeć się ścianie. Nie dostrzegał choćby pęknięcia. Musiało jednak istnieć jakieś przejście. Zamierzał już pójść w lewo z nadzieją odnalezienia drogi na drugą stronę, gdy poczuł coś dziwnego. Nie było to coś co zobaczył, ani usłyszał. Co najwyżej ruch powietrza lub zwykłe przeczucie kazały mu się szybko odwrócić i unieść broń w obronnym geście. Uczynił to w ostatniej chwili by zablokować uderzenie kamiennej maczugi. Cios był potężny, wytrącił mu broń z ręki i niemal powalił na ziemię. Młodzieniec chciał uskoczyć przed kolejnym atakiem, lecz nie zdążył. Coś grzmotnęło go w głowę i po raz drugi upadł na kamienne podłoże otchłani Akka.

4 komentarze:

  1. Niesamowicie wciągająca historia :) Mam nadzieję na szybki ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomijając błędy i powtórzenia... nawet dobra :)

    Ciekawa jestem kto go zaatakował...? =)
    Weny ! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzyma w napięciu...., że też w takim momencie musiałeś to zakończyć. Teraz będę się zastanawiać nad tym co będzie dalej. Taka niepewność i wiele wizji przed oczami. Kiedy można się spodziewać czegoś nowego?:)

    /Łopokowa

    OdpowiedzUsuń
  4. No ja też mam nadzieje, że całkiem niedługo :)
    Pozostaje nam czekać :)

    OdpowiedzUsuń